Kroniki robienia bonk kosturem - Black Myth: Wukong rodział szósty

Ostatni rozdział moich zmagań rozegrał się na Górze Huaguo. Dostajemy tutaj dość małą, choć otwartą przestrzeń, kilku bossów do pokonania oraz kostur pozwalający robić takie bonk, jakiego jeszcze nie robiliście. Naszym celem jest zebranie ekwipunku Wukonga oraz odzyskanie z jego pomocą ostatniej relikwii. Dostępne są dwa zakończenia, odblokowałem oba i z całą pewnością mogę powiedzieć, żebyście najpierw poszli zabić Erlanga. Zakończenie standardowe (złe) nie jest warte zachodu (hehe), a zobaczymy w nim jedynie Przeznaczonego będącego zapieczętowanym.

Zacznę od wyżej wspomnianego świętego bóstwa. Aby odblokować walkę z nim, musimy wykonać zadania poboczne z pięciu rozdziałów oraz znaleźć Wielką Pagodę w rozdziale trzecim. Wtedy to po ukończeniu questa z wozami (pozostałe też są opisane w moich kronikach) możemy tam przejść i stanąć do chyba najtrudniejszej walki w grze. Przynajmniej póki nie ogarnąłem, że Erlang nie lubi wachlarza z piątego rozdziału oraz pełnego uzbrojenia z finałowego aktu. Wtedy pokonanie go stało się łatwiejsze. Walka z nim nie zamyka się w jednej potyczce. Zaraz po pierwszym zwycięstwie nad nim musimy zmierzyć się z czterema przeciwnikami na raz, jednak zrobiono w taki sposób, że konfrontacja jest raczej doświadczeniem, niż wyzwaniem. Jedynym w swoim rodzaju, jeśli chodzi o ten tytuł. Nie sterujemy w nim klasycznym, małym Przeznaczonym, ale wielką niebiańską małpą. Minusem jest brak kostura, więc nie zrobimy bonk, aczkolwiek bitka na pięści też niczego sobie. W tym samym formacie musimy pokonać Erlanga po raz drugi. Jest to już wyzwanie większe niż czterech królów, ale mniejsze niż pierwsze starcie z bóstwem. Jest dobrze wyważone, a po ogarnięciu, jak działa nasza nowa forma, nawet jeszcze lepsze. Całość jest prawdziwie epickim wydarzeniem na miarę największych bitew z chińskich bajek. Wypada chyba nawet bardziej zdumiewająco niż walka z ostatnim bossem. Ale o nim za chwilę. W nagrodę za pokonanie Erlanga i jego przydupasów otrzymujemy jego włócznię oraz dostęp do sekretnego zakończenia. Nie różni się ono w sumie niczym od tego zrushowanego  poza tym, że dostajemy dodatkową animację przedstawiającą historię Sun Wukonga (wiem, bo walczyłem z finałowym bossem dwa razy, żeby to sprawdzić, teraz wy nie musicie). Zdecydowanie warto się dla tego poświęcić, ponieważ standardowy finał w sumie nie był zbyt satysfakcjonujący.

Jak wcześniej wspomniałem, akt ten składa się z mniejszej otwartej przestrzeni wypełnionej głównie bossami. Chociaż może nie jest ona mała, a pusta. Na szczęście do głównych dań możemy dostać się dość szybko za pomocą nowej mechaniki poruszania. Po pokonaniu pierwszego bossa rozdziału uzyskujemy dostęp do chmury, na której latał Wukong. Przyśpiesza to proces przemieszczania między nabijaniem guza jednemu przeciwnikowi, a wyrywaniem czułek kolejnemu (jest boss, na którego wskakujemy, żeby wyrwać mu nakrycie głowy Wukonga – nie walczymy z nim, tylko dostajemy coś w formie zagadki). Latanie jest dość płynne i przyjemne. FPS-y spadły mi o około połowę, jednak nie było to aż tak odczuwalne. W czasie zabawy w Kordiana (pozdro dla kumatych) obraz dookoła jest bardzo rozmyty, chrupnięcie czuć jedynie przy przyśpieszaniu. Później i tak jesteśmy skupieni głównie na szukaniu aren z przeciwnikami. Są one łatwo zauważalne, charakterystyczne elementy widać z daleka, więc ciężko coś pominąć. Jedynie jeden sekret był dość dobrze schowany – chodzi o bossa strzegącego ostatniego skupiska Buddy. Jeśli zebraliśmy pozostałe, to aktywuje on się sam – wystarczy przed wodną zasłoną skręcić w drzewa po prawej stronie. Walka z nim może wydawać się z początku ciężka, jednak już spieszę ze spoilerami. Wystarczy odsunąć się od niego, niczym od dziecka płaczącego na podłodze w sklepie, a kiedy się zmęczy dać mu po łapach w niebieskie kryształy. Nie wiem, czy na dziecko to zadziała, a kryształami bym się zaniepokoił. Wróćmy jednak do gry. Następnie wspinamy się na jego rękę, a zjarany lisek zrobi z naszych skupisk użytek. Na polanie wokół góry jest też kilku pomniejszych przeciwników, ale nie dają oni jakichś istotnych nagród. Wyzwanie również raczej z tych klasycznych. Jest też ostatnia żaba z zadania pobocznego, ale nie da się jej ominąć, posiadając zmysł wzroku. Ciekawe w walce z nią jest to, że używa różnych żywiołów, co nadaje walce nowej dynamiki. Natomiast ten kamienny to albo lekka przesada, albo ja nie wiedziałem, jak go dezaktywować. Jeśli chodzi o przeciwników koniecznych do pokonania rozdziału, to każdy jest unikalny, ale najbardziej w pamięć zapadł mi jeleń. Walka jest dość wymagająca, a druga faza zahacza o elementy horrorowe. Klimat wgniata w fotel. Mamy do pokonania nosorożca, któremu trzeba połamać róg (recykling mechaniki z walki z oszukanym Buddą), wspomnianego wcześniej robala, na którego trzeba wskoczyć i wyrwać co nieco (podpowiedź: trzeba użyć peleryny ognioodpornej) oraz modliszkę. Walka z tą ostatnią jest bardzo ciekawa. Walczymy z nim w żołądku naszego towarzysza. W trakcie starcia jego wnętrzności są przecinane oraz okładane kosturem, czego nie omieszka nam wypomnieć. Żaden z tych bossów nie stanowił w sumie jakiegoś ogromnego wyzwania, ale przy każdym czułem, że muszę się spiąć. Po pokonaniu całej czwórki możemy wyruszyć po ostatni element układanki, czyli kostur.

Jaki on jest wspaniały. Zwiększa się nie tylko zakres ataku, ale też jego siła, a czwarty punkt koncentracji nie znika już z czasem. Same silne ataki są też znacznie wzmocnione. Ten za trzy punkty koncentracji ma efekt, jak wcześniej za cztery, a ten najsilniejszy to prawdziwa karuzela obrażeń. Twórcy też dają nam się nim trochę pobawić. Przed ostateczną walką atakuje nas armia wojowników, którym nie mogłem odmówić zaprezentowania nowych technik robienia bonk. Nawet nie mieli pasów życia, bo umierali po dwóch ciosach. Ich liczebność natomiast pozwalała na sporo zabawy. Po dokonaniu żołnierzobójstwa wsiadamy na łódkę i słuchamy dłuższej opowieści o naszym idolu. Jest to nie dość że ciekawe i przedstawiające Wukonga z innej perspektywy, to jeszcze klimatyczne i immersyjne. Malownicza cisza przed burzą. Finałowa walka składa się w sumie z czterech faz. Najpierw mamy dwufazową walkę z Kamienną Małpą. Nie jest to bardzo skomplikowane, szczególnie mając w zanadrzu nasz wspaniały kostur. Wystarczy uważać na niektóre ataki oraz być gotowym na to, że w drugiej fazie przez jakiś czas walczymy z dwiema na raz (klonowanie to moja taktyka, ty małpo). Zabawa zaczyna się później. Kamienna Małpa zamienia się w Skorupę Wielkiego Mędrca. Ta walka również podzielona jest na dwie fazy. Pierwszą najlepiej przejść metodą siłową (no co ja nie powiem), przyzywając małpy i unieruchamiając oponenta. Najważniejsze to stracić tutaj jak najmniej życia. Druga faza to już inna para sandałów założonych w środku grudnia. Przeciwnik zabiera nam zgromadzone wcześniej relikwie Wukonga, a co za tym idzie część wzmocnień oraz sporą część mocy kostura. Nadal ma swój efekt silnych ataków, ale walczymy już w bardziej klasyczny sposób, bez efektu wow. Starcie to to tak naprawdę walka z naszym odbiciem. Tyle że na sterydach. Osobiście, mimo wielu podejść, nie czułem jakieś frustracji (naprawdę zalecam po zebraniu kostura iść po Erlanga, żeby nie walczyć tutaj dwa razy). Za każdym razem czułem, że jestem w stanie pokonać wroga aktualnym buildem. Musiałem tylko mieć lepsze podejście bądź zmienić trochę strategię. Zarządzanie zasobami jest tu naprawdę istotne. Starcie miało w sumie tylko jeden mankament. Otóż były momenty, w których przeciwnik totalnie wycierał nami podłogę. W czasie leczenia potrafił nas unieruchomić i wyręczyć w zużyciu napoju leczniczego. Nie jest to może jakiś gamechanger, jednak coś niespotykanego w grach ogólnie. A po odpaleniu się cztery podejścia z rzędu tej animacji miałem już jej dość. Naprawdę jeden raz by wystarczył, żeby pokazać, że Chińczycy są edgy. Poza tym uznaję tę walkę za prawdopodobnie najlepsze starcie w toku całej gry. Bezpośrednio po niej dostajemy zakończenie. Jeśli nie pokonaliście wcześniej Erlanga to informuję: po napisach nic nie ma, a żeby nie tracić postępu można kliknąć kontynuuj. Wtedy możemy iść odblokować sekretne zakończenie i ponownie pokonać ostatniego bossa. Tytuł oferuje też nową grę plus.

I tak oto kończymy przygody z „Black Myth: Wukong”. Po 48 godzinach jestem gotowy na zdecydowanie więcej. Z niecierpliwością czekam na DLC, które rzekomo może nadejść już na początku 2025 roku. Było epicko, bonk było satysfakcjonujące, historia przepiękna, a do wykreowanego przez Game Science świata aż chce się wracać. Obserwowanie rozwoju Przeznaczonego jak i pięknej grafiki to sama przyjemność. Nawet irytujący przeciwnicy nie są takim wielkim minusem, kiedy szukanie na nich sposobu jest tak przyjemne. Jedna z najlepszych gier tego roku i jedna z moich ulubionych w ogóle. Teraz pora na poszukiwanie kolejnej, o której będzie mi się pisać równie dobrze. Wędrówka na zachód zakończona, pora na wędrówkę na Steama.

P.S. Jeśli kiedyś zapowiem, że będą więcej niż dwa teksty o jednej grze, to proszę odebrać mi dostęp do komputera do czasu wyleczenia się z mojej głupoty. 


Komentarze

Popularne posty

Rise of the Ronin - recenzja

Assassin’s creed: Odyssey - opinia

Jin Sakai - analiza