Copycat - recenzcja
„Copycat” to narracyjna gra opowiadająca losy Dawn – kotki przygarniętej ze schroniska, a następnie porzuconej na rzecz innego, tak samo wyglądającego kota. Produkcja jest dość krótka, jej przejście zajęło mi niecałe trzy godziny. Zdecydowanie nie jest to coś pokroju „Nobody wants to die”, ale nie jest też całkiem źle. Gra porusza tematy porzucenia, traumy rodzinnej, starości czy szukania siebie. Gameplay jest dość mizerny, ale nie on miał grać tutaj pierwsze skrzypce. Wejdźmy w to głębiej, niczym kot do pudełka zostawionego na ziemi na 0.001 sekundy.
Warstwa graficzna nie należy do najbardziej złożonych, obiekty składają się raczej z prostych brył, animacje też nie są zbyt skomplikowane. Jednak nie jest aż tak brzydko, jak można by się spodziewać. Całość jest przejrzysta, ma bajkowe, przyjemne barwy. Nie jest całkiem źle, ale nie jest też do końca dobrze. Raczej średniak, ocenę podnosi głównie styl, a nie sam poziom wykonania.
Udźwiękowienie ma się już lepiej. Muzyka może nie jest na poziomie koncertowym, ale odpowiednio wzmacnia to, co twórcy chcą nam w danym momencie przekazać. Ścieżka dźwiękowa przywołująca na myśl sawannę najbardziej zapadła mi w pamięć, podobnie głos lektora. Wszystko wykonane zostało raczej poprawnie.
Oddzielnie muszę wspomnieć o fizyce gry. Powiedzmy, że jest ona umowna, podobnie jak w przypadku prawdziwych kotów. Chodzi tutaj o skoki wykonywane przez Dawn w sekcjach platformówkopodobnych. Długość skoku jest sztywna i to czuć. W pewnym momencie kot po prostu zaczyna spadać w linii prostej w dół. A może to pikujący ptak, w sumie z kotami nigdy nie wiadomo. Podobnie jest w kwestii chwytania krawędzi przy wchodzeniu wyżej. Dawn robi to bardzo nisko, co niby ułatwia I TAK JUŻ POZBAWIONĄ WYZWANIA grę, a do tego wygląda sztucznie. Ktoś odpowiedzialny za to chyba za długo oglądał rolki z kotami i zabrakło czasu na dopracowanie. Z drugiej strony jest to gra za 67,99zł, więc nie będę aż tak złośliwy. A nie, już byłem.
To teraz trochę na temat gameplayu.
Skoro mamy już za sobą warstwę techniczną oraz rozgrywkę, przejdźmy do fabuły i narracji. Wcielamy się tutaj w kotkę przygarniętą ze schroniska. Początkowo nie jest ona zbyt przychylnie nastawiona do nowej właścicielki. W pierwszej połowie gry obserwujemy, jak zachodzi w niej wewnętrzna zmiana. Zaczyna kochać Olive i chce być przy niej. Wszystko zmienia się, kiedy na skutek pomyłki staruszka przygarnia innego kota wyglądającego identycznie jak Dawn, a jej nie chce wpuścić z powrotem. Zostajemy wyrzuceni na ulicę i musimy nauczyć się jak być dzikim kotem… i upolować kabanosy z cudzego pikniku. Podczas podróży będziemy świadkami jej wątpliwości, przemiany wewnętrznej, radzenia sobie z odrzuceniem, ogólnie adaptacji do nowej sytuacji. W tle rozgrywać się będą także dramaty rodzinne, nie tylko te Olive i jej córki. Starsza pani jest chora, a jej córka też ciężko to znosi. Z jednej strony chce dla niej dobrze, z drugiej sama waha się, czy na pewno da radę jej pomóc. Sama jest momentami bezsilna.
Nie wiem, czy to przez długość gry czy napisanie fabuły w ten sposób, ale mam wrażenie, że nie wszystko tutaj tworzy spójną całość. Weźmy chociażby córkę Olive, która najpierw zarzeka się, że ją kocha, a potem ma chwilę słabości i jesteśmy świadkami dość mrocznej sceny. Sama Olive też potrafi sobie przeczyć. Twierdzi, że kot to wspaniałe towarzystwo, ale kiedy sprawy się komplikują i pojawia się drugi zwierzak, to zamiast odwieźć go do schroniska, zostawia Dawn gdzieś w lesie. DLACZEGO XD Nie licząc drobnych zgrzytów, które chyba miały głównie podbić warstwę emocjonalną i nadać całości dramaturgii (niczym kot wrzeszczący, że od dawna nie widział jedzenia – czyli od jakichś 10 minut) oraz tempa wydarzeń – mam wrażenie, że nie wszystko miało czas, aby odpowiednio wybrzmieć, to całość potrafi na swój sposób pobudzić do myślenia. W dość prosty sposób pokazuje wcale nie tak proste tematy. Są one też dość uniwersalne. W końcu każdy zmierzył się lub dopiero zmierzy z odrzuceniem, każdy będzie szukał swojej tożsamości czy nie do końca rozumiał, co się właściwie dookoła niego dzieje. No a jak nie każdy, to chociaż większość. „Coptycat” porusza tematy, za które bierze się dość dobrze, ale też niezbyt głęboko. Raczej rzuca nam myśli i pozwala samodzielnie się zastanowić. Nie brakuje tutaj na szczęście balansu elementami humorystycznymi. Narrator i motywy muzyczne potrafią rozładować atmosferę. Myślę, że dla samej warstwy narracyjnej warto dać tej grze szansę.
Ponieważ rozgrywka, jak mówiłem, jest dość nijaka. Wyzwanie praktycznie nie istnieje. Nawet quick time eventy, jeśli nie wyjdą nam kilka razy z rzędu, to tracą element „time”, żebyśmy nie utknęli, co przy ilości klawiszy jakie czasem trzeba wcisnąć w sumie mnie nie dziwi. Ale można było to zbalansować inaczej, chociażby jak w „Ghost of Tsushima”, tylko wolniej. Wiem, że to gra narracyjna, ale poza wyborem na koniec nasze akcje w ogóle nie wzmacniają narracji, jaka za nimi stoi. Każda czynność to tak naprawdę mashowanie jednego lub kilku przycisków. Nie wiem, jak kończą się błędy w sekwencjach ucieczkowych, bo nawet nie było mi dane ich popełnić. Zakładam jednak, że to też gra nam odpowiednio ułatwi. Jest to po prostu symulator chodzenia, nic więcej w sumie pisać tutaj nie muszę.
Czynności za to są bardzo kocie. Jak mówiłem, będziemy uciekać przed psami, kraść jedzenie, skakać na dziwne wysokości, miauczeć (tak, jest od tego guzik), zrzucać przedmioty z wysokości czy polować na motyle i inne ptaki. Twórcy dobrze zrozumieli i oddali kocią naturę w tej produkcji.
Grę reklamowano jako doświadczenie narracyjne i tym właśnie jest. Symulator chodzenia wywołujący emocje. Nic nie stracicie, jeśli obejrzycie to gdzieś na YouTube. Może emocje będą minimalnie mniejsze, ale przekaz pozostanie ten sam. Lekko męcząca formuła, ale na szczęście dość krótka, aby dało się ją ukończyć i nawet coś zapamiętać. Twórców można wesprzeć kupując kopie, jednak zdecydowanie polecam tylko dla ludzi, którzy lubią tematy psychologiczne (głębi tu jednak nie ma, jak już wspominałem) lub chcą po prostu się wyciszyć przez jeden wieczór. No w sumie nawet nie cały. A teraz wyganiam kota z kolan (sąd polowy już jedzie) i poszukam czegoś na trochę więcej godzin.
Komentarze
Prześlij komentarz