Nobody wants to die - recenzja
„Nobody wants to die” to cyberpunkowa gra utrzymana w
stylistyce noir. Wcielamy się w niej w rolę detektywa, który oprócz pamięci o
ostatnich wydarzeniach stracił też żonę. I to stracił na zawsze w świecie, w
którym ludzie żyją wiecznie. Jest to możliwe dzięki ichorytowi. Ludzka
świadomość jest transferowana między ciałami (powłokami), na które trzeba
wykupić subskrypcję. Jeśli ktoś tego nie zrobi, to trafia do banku pamięci,
gdzie jego świadomość jest przechowywana, aż ktoś ją wykupi. Nad wszystkim
piecze sprawuje rząd, a monopol na powłoki ma jedna firma. Gra ma ciężki
klimat, dobrą oprawę graficzną, a głos głównego bohatera został idealnie do
niego dobrany.Jak więc wypada dzieło polskiego studia?
Gra skupiona jest przede wszystkim na narracji i immersji. Gameplayu
jest tu niewiele, więc porównania z „Hellblade” narzucały się same. Jest jednak
według mnie zdecydowanie lepiej. Chociaż podobieństw nie brakuje, tak jak w
„Hellblade” słyszymy glosy w głowie, a dokładniej naszą pomocniczkę w
słuchawce. Mamy też omamy wywołane poczuciem winy i problemami z odzyskaniem
pamięci (w „Hellblade” były iluzje). Nawet gdy w pewnym momencie znajdujemy
głośniki, to oddalenie się od nich powoduje całkowite wyłączenie emitowanej z
nich historii. Czy gra była jednak tak samo męcząca jak wyżej wspomniany tytuł?
Nie, a przynajmniej nie dla mnie. Od strony gameplayowej mamy szukanie śladów
lampą UV, skanowanie ważnych obiektów oraz rekonstrukcję wydarzeń na podstawie
poszlak. Sprowadza się to zwykle do trzymania odpowiednich przycisków na
myszce. Pochwalić muszę za sam pomysł rekonstrukcji wydarzeń, mamy tutaj sporo
narracji wokół niewielkiej ilości mechanik rozgrywki. Nadal też sporo rzeczy
musimy domyślić się sami, ale o tym zaraz. W porównywanym przeze mnie
„Hellblade” były znajdźki, dzięki którym mogliśmy poznać mitologiczne historie.
W „Nodoby wants to die” też możemy rozglądać się po przeszukiwanych miejscach w
poszukiwaniu dodatkowych podpowiedzi. Czasami da nam to dodatkową poszlakę, a
czasami nawet odblokuje jakąś linię dialogową.
Tak, możemy tutaj wybierać dialogi oraz podejmować decyzje.
Jest ich kilka, a na ich podstawie determinowane jest jedno z czterech
zakończeń. Z tego co wiem, tylko jedno jest dobre, a jako że byłem dobry z
matmy, to oczywiście trafiłem w jedną z trzech złych wersji. Na pohybel
prawdopodobieństwu! Mamy też kilka sekwencji łączenia poszlak. Jest to moment,
w którym zbieramy dowody z miejsca zbrodni i łączymy je ze sobą w logiczną
całość. Tutaj jest moment, w którym musimy pomyśleć sami, ale szczerze nie wiem,
czy można zrobić to źle, bo gra pokazuje czy nasze rozumowanie jest dobre (czy
wskazówki się łączą) i zawsze możemy cofnąć decyzję. Na pewno w finałowej burzy
mózgów zauważyłem przynajmniej dwie drogi, które wybieramy na początku, ale nie
sprawdziłem tego na tyle aby wiedzieć,
czy determinuje to finał naszego śledztwa. Na pewno jest wtedy jeden wybór
dialogowy, który ma wpływ na finał sprawy. Jednak zależy to tylko od nas i
obstawiam, że to jak połączymy poszlaki wpływa tylko i wyłącznie na nasze
rozumowanie w sprawie. Tak więc podobieństw do „Hellblade” możemy znaleźć
kilka, jednak „Nodoby wants to die” oferuje nam znacznie więcej niż tamten
tytuł. Gameplay również nie nudzi, przynajmniej nie mnie, przy takiej długości
rozgrywki. Chociaż za jednym zamachem bym jej chyba nie przeszedł. „Nobody
wants to die” nie jest też nastawiony na czystą akcję, może dlatego łatwiej
jest przełknąć ograniczony gameplay. Gracz skupia się na rozwiązaniu sprawy,
atakowany jest klimatem i fabułą zamiast kolejnymi nudnymi przeciwnikami. Mamy
też realny wpływ na przebieg historii, co stawia ten tytuł lata świetlne przed
dziełem Ninja Theory.
Pora przejść do fabuły i klimatu. A ten wciąga niczym
wentylator czyszczący powietrze w cyberpunkowych halach produkcyjnych. Jest
mrocznie, brudno i czuć unoszącą się dookoła beznadzieję sytuacji. Najlepszym
zobrazowaniem tego jest komentarz bohatera na temat holograficznych drzew w
parku. Są one wiecznie żywe, jednak nie ma w nich za grosz życia. Myślę, że to
samo tyczy się ludzi „żyjących” w Nowym Jorku dalekiej przyszłości. Korupcja,
ściąganie ze zwykłych obywateli ciężkich pieniędzy w postaci subskrypcji na
ciało. Wszystko to tematy obecne w grze i nie wydają się wcale takie
cyberpunkowe. W świecie, gdzie zwykli ludzie pod groźbą trafienia do banku
pamięci (dla Jamesa – głównego bohatera – jest to los gorszy od śmierci) muszą
płacić za kolejne powłoki, bogacze urządzają sobie imprezy, na których śmierć
jest dla nich podnietą. Ludzkość osiągnęła życie wieczne, jednak jest ono
satysfakcjonujące zaledwie dla garstki. Podziały społeczne tylko się
pogłębiają, większość pieniędzy zgarnia korporacja wydająca kolejne powłoki.
Natura też przestała praktycznie istnieć. Znane nam zwierzęta i rośliny w
większości wymarły, a świat spowijają zanieczyszczenia. Długość życia wzrosła
nieskończenie, ale jego jakość nieskończenie spadła.
W tym wszystkim musi odnaleźć się nasz detektyw James.
Badając sprawę ostatecznego zabójstwa przez wypalenie ichorytu i jednocześnie
walcząc z własnym umysłem. Czasami zdarza mu się też rzucić raczej udanym
żartem. Można się w jego sprawę zaangażować i przywiązać do niego emocjonalnie.
Jest to według mnie niezwykle ważne, inaczej przy tak nijakim gameplayu gry nie
dałoby się przejść do końca bez zaśnięcia lub irytacji. Opowieść jest dobra, ma
swoje momenty, a po wszystkim zostawia nas z potężnymi rozkminami na temat
egzystencji oraz słuszności naszych wyborów. Można chociażby zadać pytanie, czy
człowieczeństwo wiąże się jakoś z cielesnością, czy w momencie, w którym ciało
można dowolnie zmieniać, za człowieka uznajemy tylko jego świadomość. Chociaż
rząd każe nam o swoje powłoki dbać, nie dostajemy jasnej odpowiedzi.
Zdecydowanie jest to najmocniejszy element tego tytułu. Sprawę chce się
pociągnąć do samego końca, a długość gry jest odpowiednia, aby nie zdążyć się
zanudzić.
Grafika jest na wysokim poziomie, gra świateł dobrze
współdziała z cyberpunkową narracją. Jeśli chodzi o muzykę, to podbija ona klimat,
chociaż nie jestem w stanie odtworzyć jej w głowie. Ani nie zapada w pamięć,
ani nie psuje rozgrywki. Jest w porządku. Byłoby to dla mnie niewybaczalne przy
tak małej ilości mechanik i zamkniętym świecie, gdyby te dwa elementy nie były
zrobione dobrze. Na szczęście twórcy z Wrocławia nie nadszarpnęli mojego
polskocentryzmu.
Tak więc dostaliśmy kolejną grę, której bliżej do
interaktywnego filmu, jednak tym razem przechodzi się ją o niebo lepiej. Mamy
realny wpływ na wydarzenia, jest więcej możliwości interakcji, a całość jest
znacznie przyjemniejsza, kiedy głosy w głowie nie irytują gracza, a samego
bohatera. Jeśli chcecie rozwiązać zagadkę śmierci biznesmana, to serdecznie
tytuł polecam. Nie dajcie się tylko odsunąć od sprawy komendantowi, bo
niewidzialna ręka wolnego rynku zabierze wam nawet powłokę.
Komentarze
Prześlij komentarz