Inkulinati - recenzja


Pograłem trochę w „Inkulinati” i jestem bardzo zadowolony. Jest to gra turowa, w której musimy pozbyć się wrogiego dowódcy bądź wrogiej armii stworów za pomocą własnych żołnierzy. Polem bitwy jest płótno, same wojska są rysowane atramentem, a my patrzymy na wszystko z góry. Gra utrzymana jest w średniowiecznej stylistyce oraz przesiąknięta jest bardziej lub mniej wyrafinowanymi (ale zwykle przynajmniej „ok”) żartami. 
Najpierw przywita nas oczywiście samouczek. Według mnie zrobiony jest niemal perfekcyjnie. Podzielono go na misje podstawowe pokazujące graczowi podstawowe mechaniki oraz na dodatkowe segmenty z szybkimi scenariuszami, które uczą bardziej złożonych interakcji z przedmiotami na polu bitwy. Całość oferuje też dodatkowe zadania „dla ambitnych”. Nie są one wymagane, aby samouczek miał status zakończonego, ale dają dodatkową gwiazdkę oraz trochę zaawansowanej wiedzy na temat danej mechaniki. Same scenariusze również ułożone są w takiej kolejności, aby mechanik nie mieszać. Dzieje się to dopiero w ostatnich etapach samouczków, kiedy możemy stanąć do rzeczywistej walki. 
Poziom wejścia w grę jest raczej niski, lecz jeśli chcemy być prawdziwymi ekspertami, to czeka nas kilka bitew do zagrania. W większości starć trzeba będzie uważać na swoje zagrania, a nie ustawiać pionki na oślep. Sam kilka razy byłem bliski przegranej po kilku nieszczęśliwych posunięciach. Za to samo odkrywanie wszelkich mechanik daje sporo radości. Poziom trudności można dostosować przed rozpoczęciem każdej kolejnej kampanii (aby poznać fabułę trzeba ją przejść trzykrotnie), więc raczej każdy znajdzie odpowiednie wyzwanie dla siebie. AI w grze nie jest może zbyt bystre, czasami podejmuje głupie decyzje, ale przynajmniej mnie potrafiło też zaskoczyć w najmniej spodziewanym momencie. Czyli głównie wtedy, gdy oprócz gry musiałem zająć się czymś obok lub po prostu wyłączył mi się mózg. Niemniej uważam, że gra nawet na normalnym poziomie trudności potrafi rzucić wyzwanie, przynajmniej przy pierwszym podejściu.
Głównym daniem gry jest kampania fabularna. Samej fabuły nie ma tu raczej za dużo, jest ona raczej tylko pretekstem do wciągnięcia nas w wir rozgrywki oraz opowiadania kolejnych żartów. Jest ich tutaj mnóstwo, dosłownie wylewają się z ekranu. Nie są one może jakieś wybitne, opowiadane dość bezpośrednio, ale da się przy nich dość często zaśmiać i nie poczułem zażenowania (chyba, że takiej celowej, co szanuje XD). Rozumiem konwencję w jakiej zostało to wymyślone i uważam, że zostało to wykonane tak jak trzeba. Można się tutaj odstresować, ale też wiem, że nie każdego będzie to do końca bawiło. Nie to jest tutaj jednak najważniejsze. W takich grach powinna liczyć się rozgrywka i rzeczywiście gra ona tutaj pierwsze skrzypce.
Gra stawia na dużo wyborów, regrywalność i elastyczne podejście w czasie bitew. Wybory oraz regrywalność uważam tutaj za naczynia powiązane. Nie tylko przed każdą kampanią gracz będzie wybierał swoją początkową armię, ale też później zdecyduje o jakie kolejne jednostki będzie ją rozszerzał. Co więcej, wybrać też trzeba będzie konkretne jednostki z naszej kolekcji na konkretną bitwę. Wszystkich pionków możemy mieć 12, zaś na pole bitwy wysłać można ich 5. Trzeba tutaj zaznaczyć, że jednostki nie dzielą się tutaj tylko na dystansowe, latające czy walczące w zwarciu. Jest tego dużo więcej, a każda „rodzina” stworków ma swoje dodatkowe cechy, które mogą ją wzmocnić, ale i osłabić przeciwko konkretnemu wrogowi lub na danym polu bitwy. Oprócz armii wybieramy też zdolności pasywne oraz akcje ręki, czyli umiejętności używane przez nas dowolnie. Pozwala to spersonalizować rozgrywkę pod dany styl gry. W czasie samej kampanii będziemy też wybierać jakie bonusy z mapy będziemy po kolei zbierać. Może to być dodatkowy atrament do rysowania armii, zwiększenie życia naszego generała czy też punkty prestiżu pozwalające na więcej wyborów podczas kolejnych przejść kampanii. Tak, jest tutaj mechanika progresowania. Zbieramy punkty prestiżu, dzięki którym podczas kolejnych startów kampanii mamy do wyboru więcej talentów oraz początkowych armii. Wszystko to dość dobrze zachęca do ponownej rozgrywki, a sam łapałem się początkowo na syndromie „jeszcze jednej tury.” Oprócz gry solo „Inkulinati” pozwala tez na multiplayer, więc jeśli boty okażą się zbyt proste, można zawsze zawołać weterana gier turowych z pokoju obok i zaliczyć srogie bęcki.
Samych mechanik w grze również jest sporo. Na polu bitwy pojawiają się różne przedmioty i inne modyfikatory zmieniające przebieg bitwy. Może to być szafa blokująca ataki dystansowe, mogą to być ogniki palące nasze pionki, a może to być brama, którą można wykorzystać na wiele sposobów, czy budzące pionki z uśpienia dzwony. Interakcji jest tutaj mnóstwo, np. oddziały diabelskie będą odporne na wyżej wspomniane ogniki, a wieża budząca pionki zostanie zniszczona po kilku użyciach i już nie wyda z siebie dźwięku. Natomiast kiedy jednostka zostanie naznaczona zarazą, będzie ona zarażać wszystkie jednostki (oprócz szkieletów), obok których przejdzie. Wyjątkiem nie są tutaj nasze jednostki - w grze jest friendly fire i czasami trzeba naprawdę uważać aby samemu się nie pokonać (niczym przedwczesne wbicie czarnej bili w bilardzie). Jednostki i pola bitwy są zróżnicowane na tyle, aby gra nie nudziła za szybko, sposobów na zwycięstwo też jest kilka, tak więc nawet walcząc kilkukrotnie z tym samym przeciwnikiem, ale na innym polu czy z innymi pionkami dostajemy kompletnie inne doświadczenie.
Grę absolutnie polecam, nawet jeśli ktoś nie ma zbyt wiele czasu. Można przecież zagrać jedną czy dwie rundy i wrócić do tytułu kolejnego dnia. Jednak nie gwarantuję, że tak właśnie będzie bo równie dobrze można w niej utknąć na wiele godzin. Mnogość mechanik, liczne wybory gameplayowe czy w końcu humor pozwalający oderwać się od codzienności to dla mnie dostateczne powody, aby gry chociaż spróbować. Na plus również oceniam klimatyczną muzykę oraz przyjemne dla oka rysunki. Wszystko to potrafi zrelaksować, a przy okazji rzucić też wyzwanie, jeśli ktoś tego właśnie oczekuje. Dla każdego znajdzie się coś trafionego. I niech osły was nie ogłuszą piszczałkami!

Komentarze

Popularne posty

Rise of the Ronin - recenzja

Assassin’s creed: Odyssey - opinia

Jin Sakai - analiza