Demon slayer, sezon 4 - recenzja


Niedawno dobiegła końca emisja czwartego sezonu „Kimetsu no yaiba”. Stawiał on w większości na wyciszenie akcji, lepsze zapoznanie z bohaterami, szczególnie filarami, oraz jak sama nazwa wskazuje ukazanie ich treningu. Jest tutaj trochę mniej akcji niż w poprzednich sezonach, ale to tylko preludium przed tym, co ma nastąpić. Nie znaczy to oczywiście, że akcji nie ma wcale. Emocji poza polem bitwy również nie brakuje. Jak więc prezentuje się ten krótki sezon? Jeśli chodzi o grafikę, to jest jak zawsze w przypadku studia Ufotable i tej serii, czyli świetnie. Jakość grafiki i animacji nie spadła, muzyka jest tak samo klimatyczna, chociaż opening specjalnie mnie nie porwał. Całość trzyma poziom poprzednich sezonów, a kulminacyjny moment ostatniego odcinka po prostu wgniata w fotel. Zakładam, że po pytaniu jaki jest na to budżet ktoś w zarządzie powiedział „tak”. Ale cały wydatek na pewno się zwrócił, wyszło z tego wielkie widowisko stanowiące iście wybuchowy wstęp do kolejnych wydarzeń. Tak więc jeśli przy „Demon slayerze” kogoś trzyma poziom graficzny to na pewno się tutaj nie zawiedzie. Fabularnie zaś, jak wspominałem, mamy sezon spokojniejszy. Pozwala nam to zżyć się z postaciami jeszcze mocniej, poznać backstory kolejnych filarów. Historie Tomioki, Himejimy czy relacja braci Shinazugawa to prawdziwe wyciskacze łez. Pozwalają one zarówno poznać motywacje naszych bohaterów, ale i nadają im więcej głębi. Problemy z zaakceptowaniem przeszłości, spaczone relacje rodzinne czy wycofanie przed innymi to tylko niektóre z (może pobieżnie, ale jednak) poruszonych wątków. Oprócz tego mamy też dużo humoru. Momentami może trochę za dużo. Rozumiem, że sezon byłby krótki bez fillerów, ale treść inna niż komediowa też mogłaby znaleźć tu swoje miejsce. Na szczęście na tym poważniejsze minusy się kończą. Oczywiście nie jest też tak, że mamy tutaj tylko komedię. Występują też wątki wspomniane przeze mnie wyżej, a na plecach ciągle czuć oddech Michaela Ja… znaczy Muzana. Główny antagonista nie daje zapomnieć o sobie i jego niecnych planach. Sezon może uderza w bardziej spokojne tony, lecz kiedy tylko Muzan pojawia się na ekranie, cały klimat znów staje się mroczny, czuć napięcie zwiastujące wydarzenia znane czytelnikom mangi. Mamy tutaj do czynienia z ekranizacją arcu o treningu zabójców demonów. Nie jest on jednak tak sielankowy, jak wskazuje poprzedni akapit. Między ogromnymi dawkami humoru widzimy tutaj wielki wysiłek włożony przez cały korpus wojowników. Nie każdy daje radę, nie każdy ma dość siły, aby go zakończyć. Każdy jednak ma silną motywację, aby być przydatnym w jakikolwiek sposób. Nasza trójka bohaterów udowadnia za to, dlaczego to właśnie oni nimi są. Tanjiro znów jest najjaśniejszym punktem całego wydarzenia. Nie tylko jest w stanie ukończyć cały trening (no prawie), ale i daje motywację innym. Motywację nie tylko do treningu, ale też rozumianą jako nadzieję. Nadzieję, że uda się w końcu „zabić złe demony”. Przesłanie kolejnego sezonu mimo wszystko nie zmienia się. Mimo wszystko braterstwo, więzy rodzinne i osiągnięcie celu grają tutaj pierwsze skrzypce. Nie tylko dla zemsty na Muzanie odpowiedzialnym za wiele krzywd, ale i dla tych, którzy nadejdą po czasach demonów, aby mogli zaznać spokoju. Będąc przy temacie zemsty, cieszę się, że nie jest ona demonizowana mimo górnolotnej narracji. Głównym motorem napędowym działań wojowników jest właśnie zemsta. Wielu z nich kogoś straciło, wielu doświadczyło cierpienia. Sposobem na zakończenie tego cyklu jest zabicie Muzana. Sama zemsta nie jest tu pokazana jako szaleńcza czy niegodna wojownika. Wręcz przeciwnie, to ona pcha ich do przodu, można by powiedzieć, że jest racjonalna. Oczywiście wojownicy potrafią walczyć w szaleńczy sposób, jednak pozostają (lub starają się) stać twardo na ziemi. Zemsta nie jest tu ukazana jako coś godnego pogardy, prowadzącego do wyniszczenia lub nieuzasadnionej przemocy. Wspomaga ona tylko motywację, która w końcu pozostaje niezmienna i dobra. Pozbycie się demonów ze świata pozwoli na to, aby nikt inny nie musiał doświadczyć tego samego co ci, którzy poprzysięgli im zemstę. Ostatni odcinek czwartego sezonu to prawdziwa wisienka na torcie. Jeśli nie przypadną wam do gustu poprzednie odcinki, to obejrzenie ostatniego wynagrodzi wam wszelkie krzywdy. Mamy tutaj powrót klasycznego „Demon slayera” prosto z materiału źródłowego. Dialogi, sceny walki, muzyka i efekty specjalnie są na najwyższym poziomie. Mimo, że wiedziałem, co się wydarzy, to emocje i tak sięgały zenitu, a sam oglądałem wszystko z ciarkami na plecach. Bez problemu mógłby on zostać puszczony w kinie, gdyby tylko był dłuższy. Mam wrażenie, że zasługuje on na całą osobną analizę. Absolutny peak anime. Czwarty sezon być może delikatnie odstaje od reszty, ale nadal potrafi zachować ducha poprzednich odsłon. Służy on zapewne „rozstawieniu pionków na planszy”, nakreśleniu ich motywacji, większemu zżyciu z głównymi bohaterami w oczekiwaniu na wielki finał. Nie mam nic przeciwko takim zabiegom, jednak nie ukrywam, że sprawiał on momentami wrażenie celowo wydłużanego. Produkcja nadal jest warta obejrzenia, tym bardziej, że jest to tylko osiem odcinków poszerzających naszą wiedzę o świecie „Demon slayera”. Nie krytykuję tutaj samej ekspozycji, ale może formę w jakiej została nam przedstawiona. Wiem, że sama produkcja już wcześniej potrafiła nam zaserwować tego typu humor, nie mam nic przeciwko niemu, ale tutaj czułem, że było go zbyt wiele. Nie ma tutaj może wiele powodów do narzekania, ale momentami czuć różnice względem poprzednich sezonów. Ostatni odcinek za to jest absolutną kwintesencją shounenów, ducha „Kimetsu no yaiba” oraz wielkich widowisk. Sezon warty jest obejrzenia nawet mimo możliwego delikatnego zmęczenia formą. Szczególnie w obliczu kolejny raz chwalonego odcinka ósmego oraz zapowiedzianych trzech filmów kinowych (na moment pisana bez dat premiery), które na pewno godnie oraz już z właściwą dla tego anime formą zakończą tę wielką przygodę. Do zobaczenia przed wielkim ekranem.

Komentarze

Popularne posty

Rise of the Ronin - recenzja

Assassin’s creed: Odyssey - opinia

Jin Sakai - analiza